wtorek, 21 kwietnia 2015

Eleven.

Perspektywa Harry’ego.

       Od samego początku, kiedy weszła do tego domu wiedziałem, że będą z nią kłopoty. Miała za cięty i niewyparzony język, żeby normalnie się ze mną obchodzić. Nie powiem, doprowadzało mnie to do szału. W ogóle się nie bała. Nawet, miałem przeczucie, że zaraz wybuchnie niepohamowanym śmiechem. Czułem się nadzwyczaj dziwnie. Tak jakbym to ja był tą słabszą osobą... Kogo ja oszukuję. Ja zawsze będę tym, którego się boją, tym, przy którym inni będą mieli ciarki, tym, którego imię zawsze będzie krążyło wśród ciemnych zaułków. Wiedziałem kim jestem, na co mnie stać. Zdaję sobie sprawę do czego jestem zdolny. Nie jestem osobą, która tryska uczuciami. Można powiedzieć, że od dawna zostałem wyprany z jakichkolwiek uczuć. Nie zawsze taki byłem. Pewne wydarzenie zaczęło mnie niszczyć. Coraz bardziej staczałem się na dno. Nie umiałem tego zatrzymać. W środku, dalej byłem tym samym człowiekiem. Jednak nie na długo. Ten świat, wydawał mi się taki inny. Patrzyłem na wszystko inaczej. Nie tak jak dotychczas. Dostrzegałem tylko samo zło. I to zło zagościło we mnie do teraz. Dlatego nie przejmuję się innymi. Nie obchodzi mnie, że cierpią przeze mnie. Ja także cierpiałam, ale mi nikt nie pomógł, bo jedyna osoba na której mi zależało. Był mój ojciec. Obiecałem sobie, że zemszczę się i nikt mnie nie powstrzyma...

       Wracając do poprzedniej sytuacji. Kiedy moje oczy przestały mniej piec, pozbierałem się z ziemi i ruszyłem w stronę drzwi. Wściekłość, która mnie opanowała, była ogromna. Nie umiałem tego opisać. Pospiesznie schodziłem ze schodów, ale gdy już to uczyniłem. Nie zastałem jej, lecz Luke’a siedzącego na kanapie.

           - Nie widziałeś może blondynki, próbującej uciec? – zapytałem, podchodząc bliżej i torturując go wzrokiem. Nie wiem co mu zrobię, jeśli okaże się, że ją wypuścił.

           - Mówisz o Erin? – uniósł brew, wstając z sofy. Wolnym krokiem przemierzył salon, po czym dodał. – Wiedziałeś, że to jest siostra Liam’a, prawda?

       Oczywiście, że nie wiedziałem. Jeśli bym był doinformowany dałbym jej spokój.

           - Człowieku, jeśli ona coś mu powie. Masz przesrane, szczególnie, że to twój przyjaciel!

       Kurde, gdzie podziałeś mózg! Teraz jak na to patrzeć, to nie jest za ciekawie. Trzeba było się o niej najpierw coś dowiedzieć, a nie tak pochopnie. I widać efekt mojej głupoty. Liam jest dobrym kolegą. Nie chcę zniszczyć tej przyjaźni.

       Wszystkie emocje wyfrunęły. Przestałem przejmować się tym, czy ją wypuścił. Bo na pewno tak się stało. Gdy tylko zobaczył, że to znajoma. Od razu ją wypuścił. Nie dziwę mu się.

           -  To co ja mam teraz zrobić? – zapytałem lekko zmieszany. Nie mam pojęcia, jakie mogą być tego konsekwencje. Będę musiał ją jakoś zastraszyć. Jak na razie. To jedyne co przychodzi mi do głowy w tej chwili. Przecież nie poproszę ją o to, żeby trzymała język za zębami czy obiecać na mały paluszek, że nikomu nic nie powie. To już nie te czasy.

           - Wymyśl coś. Przecież tobie to tak łatwo ci przychodzi... – westchnął, po czym ruszył na górę, zostawiając mnie w osłupieniu. Naprawdę nie wiedziałem co zrobić, ale nie mogłem bezczynnie siedzieć i nic nie robić. Do tego potrzeba radykalnych sposobów.

       Chwyciłem wiszącą na wieszaku czarną bluzę i wyszedłem z mieszkanie, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Założyłem kaptur na głowę i poszedłem w kierunku kamienistej drogi. Kiedy już się na niej znalazłem, z mojej kieszeni wydobyło się nieprzyjemne brzęczenie. Wyciągnąłem wibrujący telefon, aby sprawdzić, co było tego przyczyną. Dostałem SMS-a.

Od: Liam

Spotkanie gangu w starej fabryce o godzinie teraz. Przyjście obowiązkowe!

       Ugh... Nie znam takiej godziny. W najmniej odpowiednich sytuacjach on musi mieć jakiś problem. Przynajmniej mam nadzieję, że nie chodzi o ten mały incydent. Może jeszcze nie zdążyła go poinformować. Jest czwarta nad ranem. Powinna spać.

       Wiatr lekko dmuchał, co przyprawiło mnie o delikatne dreszcze. Słońce powoli wychodziło zza horyzontu, ukazując swój blask i rozjaśniając ziemię. Lampy zaczynały gasnąć, przez co zrobiło się ciemniej, gdy przechodziłem przez las. Drzewa znajdujące się w nim szeleściły nad moją głową. W dłoniach schowanych w kieszeniach przemierzałem kolejne metry. Droga wydawała mi się nie kończyć. Wiedziałem, że jeszcze został kawałek do pokonania, dlatego nie poddawałem się. Nie tracąc czasu, przyśpieszyłem mimowolnie kroku. Podczas drogi myślałem jedynie o Scarlett. Jest chyba jedyną dziewczyną, która dogłębnie wzbudziła moje zainteresowanie. Nie bała się. Wręcz przeciwnie. Miała ze mnie ogromny ubaw. W szczególności podczas spotkania koło drzewa. Nie lubię jakoś konkretnie nazywać tego wydarzenia, bo nie potrafię. Jej drobna postura, nie wzbudzała strachu ani przerażenia. Gdy się odwróciłem, oczom nie uwierzyłem. Prawdę mówiąc, nie poznałem jej. Miałem kilka podejrzeń, ale okazały się one nieprawdą, gdy odnalazłem jej telefon. Muszę to przyznać. Niezła intryga. Nie mam pojęcia ile one czekały aż wyjdziemy z mieszkania. Czekały, ale nie poszły. Nie odwróciły się ani nie stchórzyły. Postawa godna podziwu. Szczególnie, że to dziewczyny. Kiedy tak rozmyślałem, nim się obejrzałem, a  znalazłem się już wyznaczonym miejscu. Nie darzę go jakoś szczególną sympatią, bo spotykamy się w nim tylko w wyjątkowych sytuacjach. Jak się okazuje, taka jak ta.

       Wszedłem do środka i od razu do moich nozdrzy wtarł się okropny zapach stęchlizny. Niby przyzwyczaiłem się do tego, ale wciąż czuję do niego odrazę. Poszedłem głębiej. Wzrokiem odszukałem reszty. Zastałem ich wpatrującą się w jakąś olbrzymią kartkę, leżącą na brudnej, starej płycie. Westchnięcia co kilka sekund wydobywały się z ich ust. Co chwilę przecierając ręką czoło, obmyślali plan.

           - No więc. Co was sprowadza – zapytałem mniej pochłonięty pracą. Przyglądałem im się z wielkim uśmiechem na twarzy. Coś sobie nie radzą.

           - Stary, wreszcie jesteś – zauważył Louis, po chwili kontynuując. – Musisz nam pomóc.

       Podszedłem bliżej, chcąc zobaczyć w czym problem. Zauważyłem plan jakiegoś budynku. Prawdopodobnie tej fabryki. W środku czarnych konturów znajdowały się dwa kolory. Czerwony i różowy.

           - Czerwoni to my, prawda? – spytałem, wskazując na patyczkowate ludziki. I było jasne kto to rysował. Liam...

           - Niezupełnie... Różowi to my. Ale nie podoba ci się ten kolor? Patrz jaki odcień! – zachwycał się kolega. Nie mogłem pojąć jego toku myślenia. Z jednej strony okazywał się sporą wiedzą, a z drugiej no... tym.

           - Czemu nie wybrałeś bardziej no nie wiem, męskiego koloru? – oburzyłem się wbijając wzrok w kartkę.

           - I tak się ciesz, że to ma w ogóle jakiś kolor. Ledwo co, przemyciłem te kredki do oczu – odetchnął, ukazując zmęczenie. – Uwierzcie. To było naprawdę ciężkie.

           - Do rzeczy! – krzyknąłem, przerywając tę dziecinadę.

Wszyscy stali się błyskawicznie poważni. Żaden nie pisnął nawet słówka.

           - Tak, więc. Jak wiecie walka już coraz bliżej. Dlatego musi ustalić kilka rzeczy – kiwnął głową w stronę planu. Jeżdżąc palcem po kartce wyznaczał nasze tereny.

       Ponieważ to my jako zwycięzcy wybieraliśmy teren. Znajdowaliśmy się w lepszym położeniu. Ogólnie w lepszej sytuacji, dlatego że mamy mniej widoczne miejsca. Mniej rozwalonych ścian i podłóg. Mamy także więcej broni, więc powinniśmy wygrać tą walkę bez najmniejszego szwanku.

           - My mamy zachodnią część, oni wschodnią. Nad różowymi ludzikami są inicjały waszych imion – oznajmił brunet, wyszukując kolejnych informacji.

       Rzeczywiście nad ich głowami były pierwsze litery imienia każdego z nas. Wzrokiem szukałem swojego. Znajdowało się w najlepszym położeniu dla mnie, w najgorszym dla drużyny przeciwnej. Już się nie mogę doczekać jak w tym roku skopiemy im dupska.

           - Harry na samym przodzie. Pójdziesz na pierwszy ogień. Po drugiej stronie Zayn. Za nimi Luke z Louisem, a tyłu osłonię ja z Niallem.

           - Będzie lepiej jak Niall pójdzie z Louisem i Lukie’m, dlatego że budynek podzielony jest na trzy części. Pasowało by, żeby przynajmniej w jednej była trójka. Liam da sobie sam radę – rzekłem zmieniając plan. Reszta jedynie kiwnęła głową.

       Wszyscy mniej więcej wiedzieli gdzie mieli być. Pozostałą część uzgodnimy w dniu walki. Ponieważ nie jesteśmy w stanie przewidzieć ilu będą mieć sojuszników. Jedyne co możemy na tą chwilę zrobić to ustawienie. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o swoich miejscach. Kto mniej więcej kogo będzie osłaniał. Musieliśmy przewidzieć częściowo ich działanie.

           - To wszystko? – zapytałem lekko znudzony. Odepchnąłem się od płyty i czekałem na odpowiedź.

           - Jeśli masz coś ważnego do zrobienia to idź, my jeszcze zostaniemy – powiedział Niall, rozglądając się po starym budynku.

       A żebyście wiedzieli, że mam! Szybkim krokiem wyszedłem stamtąd. Po raz ostatni oglądając się do tyłu i przyglądając się kolegom.  Znowu czekała mnie długa droga. Do fabryki szło się głównie lasem. Była ona można powiedzieć na odludzi. Żaden dom nie stał w zasięgu kilometra. Dlatego to idealne miejsce na krwistą walkę. Nie przegraliśmy ani jednej z nich. Przeciwnicy o tym wiedzieli, ale mimo to co rok łudzą się, że wygrają. Chcieliby. Z takim składem i wyposażeniem nie mają szans. Nie są jeszcze w tym doświadczeni, co daje nam przewagę.

Perspektywa Scarlett

       Usłyszałam przeraźliwy huk dochodzący prawdopodobnie z salonu. Serce zaczęło coraz szybciej bić. Przestraszona wstałam z łóżka. Próbowałam nie ukazywać strachu przed Erin. Bo przecież to mój dom i powinnam nad wszystkim panować. Drżącą ręką otworzyłam drzwi. Dreszcze na moim ciele stawały się coraz większa, a oddech przyśpieszył błyskawicznie. Subtelnie zamknęłam za sobą drzwi, by nie poinformować niezaproszonego gościa o moim przybyciu. Dłonie zaczynały mi się pocić. Myślałam tylko o tym, że to mama. Bo to rzeczywiście mogła być ona. Ale nie... Krzyknęłaby z dołu, że już jest, nawet jeśli bym spała. Zawsze tak robiła, a ja ją słyszałam, gdy była druga w nocy. Nie miałam twardego snu, przez co słyszałam głośniejsze szmery albo grzmoty. Ruszyłam przed siebie. Było ciemno. Dlatego gdy schodziłam ze schodów robiłam to bardzo pomału. Tak jakbym dopiero uczyła się chodzić. Trzymając się metalowej barierki, zeszłam z ostatniego schodka. Dłonią wymacałam komodę, na której powinna stać lampa. Kiedy rozpoznałam jej kształt, zaświeciłam ją. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu intruza. Jednak nikogo nie było. Zmarszczyłam brwi, ale szłam dalej. Nie zrezygnowałam. Nagle z kuchni usłyszałam kolejny huk. Brzmiał tak jakby ktoś walnął łyżką o spód garczka. Wydawało mi się, że chce abym do niego przyszła. Posłusznie to uczyniłam, nie widząc innego wyjścia. Zadzwonienie na policję jest już za późno. Poza tym usłyszałby mój głos, a ja do tej pory nie wiem kto to jest. Ominęłam kanapę i stanęłam przed ścianą prowadzącą do kuchni. Przechyliłam głowę w bok, chcąc zobaczyć co ukrywa się w kuchni. Przejechałam oczami z kąta na drugi. I moje serce stanęło. Na drugim końcu stała czarna postać. Zauważyłam tylko jej cień, który został delikatnie oświetlony przez blask księżyca. Gdy mnie zobaczyła zaczęła się do mnie przybliżać. Odruchowo zawróciłam i pobiegłam w stronę końca salonu, bo nie chciałam nic mówić Erin, dopóki nie dowiem się kto to jest.

           - Chodź – szepnął mi do ucha. Nie powiem, że mi trochę ulżyło, gdy zorientowałam się, że to nie jest głos Harry’ego, lecz bardzo podobny. Identyczna chrypka, ale inny ton.

       Nie wypowiadałam ani słowa. Po prostu szłam za nim. Wcale nie do wyjścia, tylko do piwnicy. Było to bardzo dziwne. Ale co raz mniej się bałam. Jakby nie chciał mi zrobić krzywdy. Tylko co? Chwycił mnie za rękę, zamykając drzwi. Mężczyzna dłonią wyszukał włącznika znajdującego się na ścianie. Po pomieszczeniu rozbłysło żółte światło, rażąc przy tym moje oczy. Przetarłam ją palcami i skierowałam wzrok na włamywacza.  Zauważył moje delikatne drżenie, przez co mogłam zauważyć delikatny uśmiech.

           - Nie bój się. Nic ci nie zrobię – powiedział. Trochę mnie uspokoił.

       Nie powiem, że odetchnęłam z ulgą, bo tak się nie stało. Dalej byłam spięta. Szczególnie, gdy nieznajomy człowiek patrzył się na mnie. Nie wiedziałam czego on chciał i co było przyczyną jego wizyty.

           - Przyniosłem ci coś – rzekł, wyjmując z kieszeni kurtki, białą kopertę.

       Wyciągnęłam po nią rękę, a kiedy została już mi wręczona przyglądałam jej się bardziej. Na wierzchu pisało „Dla Scarlett”. Przez chwilę zastanawiałam się od kogo to mogło być, jednak nikt nie przyszedł mi do głowy.

           - Od kogo jest ten list? – zapytałam podnosząc głowę.

           - To tajemnica. Jak otworzysz to się przekonasz .

       Nie byłam pewna co to tego czy powinnam to otwierać. Bałam się, że mogę się zawieść. Stwierdziłam, że zanim to zrobię muszę zobaczyć kim jest dostawca.

           - Kim jesteś? Jakimś listonoszem? – ponownie spytałam. Nie tylko list był tajemniczy, on także.

           - Jeśli ci powiem. Znienawidziłabyś mnie, choć wiem, że i tak to robisz – wypowiadał te słowa
bardzo powoli. Mogłam dostrzec zakłopotanie. Kogo mam nienawidzić? A może lepsze pytanie. Za co?

       Niespodziewanie odwrócił się i wyszedł. Nie! To nie może się tak skończyć! Musiałam go dogonić. Inaczej całe życie wypominałabym sobie, że tego nie zrobiłam. Żyłabym ciekawością.

           - Stój! – krzyknęłam, chwytając go za ramię i ściągając kaptur z głowy.

       Z tyłu ukazały mi się lekko kręcone włosy. Chcąc zobaczyć więcej, stanęłam z nim twarzą w twarz. Kogoś mi przypominał. Te oczy. I uśmiech.

           - Nazywam się Peter Styles. Jestem ojcem Harry’ego.
________________________________________________


DAM, DAM, DAM!
Już 11. Ojej! To takie piękne :D
Na wstępnie dziękuję za rekordową ilość komentarzy pod ostatnim rozdziałem! Jej. A teraz smutna wiadomość. Straciłam trzech obserwatorów :( Wiem, że nie piszę super, extra, bosko. To jest moje pierwsze ff, tak na poważnie. Zastanawiam się czy chodzi o zakończenie poprzedniego rozdziału. Wiem, że niektórzy mogli pomyśleć, to, że już na początku dam wątek Harry’ego i Scar. To by było za wcześnie.
Ten tydzień był z jednej strony świetny, bo dostałam follow od Jai'a. Niby nic, ale mam ciarki. Nie miałam weny. Nic. Dlatego także przełożyłam datę dodania. 
Mimo wszystko dziękuję serdecznie tym, którzy dotrwali! Jesteście dla mnie ogromnym wsparciem i motywacją. Nie zapomnijcie o tym! :D

Przepraszam jeszcze za to, że rozdział jest taki nudny :( 

Proszę, skomentujcie. Chciałbym wiedzieć ile osób to czyta. I czy nadal została :(

Do następnego :)

niedziela, 5 kwietnia 2015

Ten.

       Zszokowana wiadomością, która widniała na kartce, wciąż stałam osłupiała. Kilka razy czytałam te wyrazy tylko dlatego, by przekonać się, że to nie jest sen, tylko moja bardzo bujna wyobraźnia. Niestety. Chciałam się skontaktować z Erin i dowiedzieć się czy to prawda, ale telefon wyleciał mi z torebki.

       Wszystko, cały świat się na mnie uwziął. Nieustannie kładł mi kłody pod nogi. Za każdym razem musiałam otrzepać brudne spodnie i wstać. Niekiedy było to bardzo trudne. Ale przecież takie jest życie. Lubi nas zaskakiwać, atakuje nas w najmniej odpowiednim momencie. Nie przewidzimy tego. Trzeba być odpornym na wszelkie zła, szkody. Każdy radzi sobie z tym na swój sposób. Niektórzy to po prostu olewają, jakby byli wyprani z jakichkolwiek uczuć, a inni przejmują się najmniejszymi błahostkami. Wszyscy jesteśmy inni, ale żaden z nas nie jest idealny.

       Czy tam wrócę? Muszę. Nie chcę jej stracić, a wiem, że ten człowiek jest zdolny do rożnych rzeczy, byle tylko osiągnąć swój cel. Mimo iż było już bardzo późno, siedziałam na łóżku, rozmyślając co powinnam konkretnie zrobić. Otulona miękkim kocem bujałam w obłokach. Oczy zaczynały powoli się zamykać, jednak skutecznie musiałam temu zapobiec. Miałam mało czasu, a tak dużo do zaplanowania. Nie mogłam tam pójść bez niczego. Każdy błąd może być moim ostatnim, ale jednego jestem pewna. Nie poddam się tak łatwo.

Perspektywa Erin

       Za oknem robiło się już ciemno. Wiatr coraz bardziej nasilał, przez co wydawał nieprzyjemne dźwięki. Księżyc powoli zawitał, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Przez cały ten czas siedziałam cicho w kącie. Nie płakałam. Starałam się być silna i nie okazywać słabości temu dupkowi.  Z owiniętymi rękami wokół kolan czekałam na rozwój sytuacji. Nie krzyczałam. Wtedy podrosła by mu satysfakcja. Będę udawać, że mi się tu podoba. Cokolwiek, żebym tylko nie musiała oglądać tego perfidnego uśmieszku. I  tak to wszystko moja wina. Byłam taka naiwna. Tylko skąd miałam wiedzieć, że to oszustwo. Wszystko było tak realistyczne. Ten telefon. Naprawdę się przestraszyłam... Zaraz! Przecież ja mam telefon! Siedzę tu już kolejną godzinę i kompletnie o nim zapomniałam. Porwał mnie i nie zabrał telefonu. Co za idiota... Gdy już miałam sięgnąć ręką do kieszeni, usłyszałam kroki dochodzące zza drzwi. Czemu wszystko idzie nie po mojej myśli? Brakuję mi kilku minut i będę wolna, tylko muszę go jakoś zatrzymać. Błyskawicznie wstałam z twardego podłoża. Nerwowo rozglądając się, szukałam mebla, który może zablokować wejście. Odruchowo chwyciłam za kant łóżka i próbowałam przesunąć. Włożyłam w to całą swoją siłę. Nawet nie drgnęło. Zostawiłam łóżko i pobiegałam pod średniego rozmiaru szafkę. Z wielkim trudem przesunęłam ją pod drzwi, a sama schowałam się w dużej szafie, która stała naprzeciwko łóżka. Usiadłam i  jeszcze bardziej zdenerwowana zaczęłam szukać telefonu. Pierwsza kieszeń. Coś wypukłego. Wyciągnęłam i okazało się, że to mój nowy przyjaciel. Gaz pieprzowy! Teraz to może jedynie pożałować, że otworzy te cholerne drzwi. Dopiero zaś w drugiej znalazł się telefon. Poczekaj chwilę... Nasłuchiwałam narastających dźwięków. Czy on próbuje przesunąć szafkę? Pieprzony dupek.

          - No Erin, gdzie się chowasz? – zapytał przesłodzonym głosem.

       Czekałam cierpliwie aż otworzy drzwi od szafy, a wtedy ja zaatakuje i nie będzie odwrotu. Niestety w szafie znalazł się kurz. Na moje nieszczęście mam na niego uczulenie. Nos zaczął mnie piec i kichnęłam. Starałam się to zrobić jak najciszej, ale i tak zdołałam usłyszeć jego głośny śmiech.

          - Skarbie, wyłaź z tej narnii – krzyknął, próbując zahamować śmiech.

       Przysunęłam rękę z gazem pieprzowym zaraz przy otwarciu. Ciężko przełknęłam gulę w gardle. Chciałam, żeby było już po wszystkim. Siedzieć już w cieplutkim mieszkaniu, popijając kubek gorącego kakao. Zanim będą przyjemności trzeba trochę pocierpieć. Kroki coraz bardziej zbliżały się w strony szafy. Serce zaczynało coraz szybciej bić.

          - Wyjdziesz z łaski swojej. A może mam ci pomóc? – zapytał powoli się denerwując.

       Odczekałam chwilę. Nie odezwałam się ani słowem. Przecież na tym to wszystko polegało. Musiał otworzyć szafę...

          - Czyli jednak wybierasz tą drugą opcję. Będzie mniej przyjemna – odezwał się stając przed drzwiami.

       Nadszedł ten czas. Dzieliło nas już tylko kilka sekund. Ręce zaczynały się coraz bardziej trząść, a ja nie umiałam nad tym zapanować. Chłopak powoli otwierał drzwi. Słyszałam skrzypienie. Dłoń trzymałam w tym samym miejscu. Światło zaczynało wpadać do szafy, więc szybko kopnęłam w wewnętrzną stronę i najszybciej jak tylko mogłam wycelowałam w niego gazem. Po czym nacisnęłam i z butli rozprzestrzeniał się nieprzyjemny dla oczu gaz. Sama zatkałam je ręką, kiedy on próbował je przemyć.

          - Kurwa – jęknął, kiedy gaz zaczął jeszcze bardziej piec.  – Pożałujesz tego. Ty i ta twoja koleżanka.

       Nie tracąc czasu ruszyłam w stronę drzwi. Zwinnym ruchem je otworzyłam, następnie zamykając je na klucz, by  dłużej zajęło mu wydostanie się z pomieszczenia. Zbiegłam ze schodów i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Pociągnęłam za klamkę. Jak na złość były zamknięte. Ciągnęłam z całej siły. Wszystko na nic. Tętno znacznie przyśpieszyło. Zdałam sobie sprawę, że to koniec, kiedy z kuchni wyłonił się Luke.

          - Erin co ty tu robisz?! – zawołał podchodząc bliżej.

       Powiedzieć prawdę? Nie, wyszłabym na mięczaka. Przez krótki czas starałam się wymyślić w miarę dobre wytłumaczenie, jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

          - Ja... Emm... Zwiedzam? – brzmiało to bardziej jak pytanie niż odpowiedź, ale nic nie mogłam.

          - Tak, uważaj bo ci wierzę – prychnął pod nosem.

       W nosie mam czy mi wierzy. Po prostu muszę się stąd jak najszybciej wydostać. To jest ważne.

          - Zaraz stanie się coś niesamowitego. Po raz pierwszy cię o coś poproszę. Tylko zgódź się – poprosiłam go, przyjmując poważną minę.

          - Więc otwórz drzwi. Proszę. Jestem już spóźniona o dobre kilka godzin, a wiesz jaki jest mój tata.

       Nie skłamałam tak bardzo. Mój tata był bardzo surowy. Zawsze wyznaczał odpowiednie godziny kiedy mogę wychodzić z domu. A teraz będę miała naprawdę przerąbane, bo nie powiedziałam mu o wyjściu.

       Usłyszałam z góry trzask drzwi. Przeraziłam się. I tak to słowo nie wyraża tego co czułam w tamtej chwili. Byłam cholernie przestraszona.

          - Spoko. Trzeba było tak od razu – powiedział, wyjmując z kieszeni pęk kluczy. 

       Po chwili otworzył drzwi, a ja wybiegłam z nich niczym torpeda. Od razu skierowałam się do bramy. Wybiegając na ulicę lekko odetchnęłam z ulgą. Lecz nie całkiem, gdyż muszę jak najszybciej uciec z tego terenu i dostać się do domu. Tylko był jeden problem. Nie mojego. Wyciągnęłam telefon z kieszeni, sprawdzając godzinę. 1.39! O tej porze nie mogę wrócić do domu. Muszę gdzieś zostać. Tata by mnie zatłukł. Wystukałam numer do brata. Pozostało się tylko modlić, by odebrał. Przyłożyłam komórkę do ucha i czekałam aż zaczną się sygnały. Pierwszy, drugi... Nic. Powoli zaczynałam tracić cierpliwość. Jednak za trzecim odebrał.

          - Erin, gdzie ty jesteś?! Rodzice się martwią! – krzyczał do słuchawki. Jakbym tego nie wiedziała!

          - Okazało się, że mamy mieć projekt z historii. Telefon mi się rozładował, a u Scar nie było prądu. Powiedz rodzicom, żeby się nie martwili. U mnie wszystko w porządku – uspokoiłam go. 

       Przynajmniej mam taką nadzieję.

          - No dobra, choć nie wiem czy to coś zmieni – westchnął, rozłączając się.

       Wciąż biegłam. Nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem. Wszystko wydawało mi się takie same. Drzewa, wyglądały niemal identycznie. Bałam się. Przez horrory wyobrażałam sobie drastyczne sceny. Myśli zaprzątane były krzykami, można nawet powiedzieć, że wrzaskami. Szelest krzaków i liści rozłożonych na ziemi. Powoli zaczynało brakować mi tchu, więc musiałam przez chwilę odsapnąć. Oparłam się o korę wysokiego dęba. Przyglądałam się małym krzewom, które rosły naprzeciwko drzewa. Były ułożone w idealnej linii prostej. Równo przycięte, zajmowały kilka metrów. Przetarłam dłonią, spocone czoło i biegłam dalej... Coraz bardziej zaczynałam przypominać sobie drogę do domu Scarlett. Panowała mgła. Gęsta, szara mgła. Nie widziałam przed sobą nic. Biegłam bokiem, prawie rowem. Nie chciałam zderzyć się z jakimś samochodem. To ostatnia rzecz, na którą chciałam sobie pozwolić. Nogi zaczynały przestawać pracować. Wydawało się, że zaraz upadnę. Dlatego zaprzestałam biegać i resztę drogi przeszłam piechotą. Wyszłam z ciemnych lasów, a znalazłam się w mieście. Postawione gdzieniegdzie lampy, świeciły oświetlając chodnik jak i drogę. Kilka aut zaparkowane były na parkingu, obok hoteli czy barów. Nie przechodził żaden człowiek. Żadna żywa istota nie błąkała się na ulicy. Zapomniałam... jedynym człowiekiem byłam ja.  Panowała głucha cisza. Nie było słychać nawet lekkiego wiaterku. Nic. Żadnej muzyki ani odgłosów opon. Jedynie dźwięk moich butów, zderzających się o bruk. Wciąż towarzyszyły mi przeróżne zwidy. Obiecuję, że jeśli wrócę nie oglądnę żadnego horroru.

       Kiedy ominęłam rynek, chodnik wcale się nie skończył. Rozchodził się aż po park. Na szczęście znałam go. Był to park, którym codziennie chodzę do szkoły. Rano kwitł radością, zaś w nocy wydawał się smutny. Radość rozpłynęła z mgłą, a zawitała ciemność. Ucieszyłam się, że jestem już blisko jej domu. Ale co jeśli ona teraz śpi i mi nie otworzy? Spędzę noc na ławce? No nic... Najwyżej będę walić tak długo, aż jej sąsiedzi nie zadzwonią po policję, bo jakaś psychopatka próbuje włamać się do domu. Minęłam park. Z daleko zdążyłam już zauważyć charakterystyczne drzewko, które rosło w ogrodzie.  Weszłam po kilku schodach i podeszłam pod drzwi. Zapukałam. W normalnych okolicznościach napisałabym do niej, że stoję przed wejściem, ale nie miała telefonu.
Nikt nie otwierał. Zapukałam jeszcze raz, tylko mocniej. Czekałam jak ta skończona kretynka o 2 w nocy. Zmusiła mnie do tego sytuacja, w której się znalazłam. Usłyszałam dźwięk kluczy, dochodzących ze środka. Tak! Po chwili moim oczom ukazała się dziewczyna.

          - Mamo, znowu zapomniałaś klu... – nie dokończyła, kiedy zaspanymi oczami wpatrywała się w moją osobę. – Erin! – krzyknęła, przytulając mnie.

          - No hej... Dusisz! – powiedziałam ciszej, gdyż uniemożliwiła mi to Scarlett.

          - Boże Święty, jak ja się o ciebie martwiłam. Już myślałam, że on ci coś zrobił! Właź szybko do domu. Jesteś cała zmarznięta!

       Razem weszliśmy do mieszkania, uprzednio Scar zamknęła drzwi. Usiadłyśmy na kanapie i zaczęłyśmy rozmowę.

          - W ogóle nie spałam. Wiesz jak się bałam! – oznajmiła, nie kryjąc radości. – Jak ty się wydostałaś?

          - Zaraz... skąd ty wiesz, że ktoś mnie porwał? – zapytałam zdziwiona.

       To było bardzo podejrzane. Przecież jej nie mówiłam, bo kiedy. Nie zadzwoniłam do niej, a ona i tak o wszystkim wiedziała. Pozostaje tylko pytanie. Skąd?

          - Zostawił mi kartkę na szafce, z informacją, że mam jutro przyjść do niego i przez ten cały czas myślałam tylko o tym.

       Zaczęłam opowiadać jej całą historię od samego początku. O telefonie, o oszustwie. Wszystko. Byłam bardzo szczęśliwa, że udało mi się wydostać stamtąd. Nie chcę już go nigdy więcej widzieć. Dla mnie jest nikim. Wykorzystał mnie, by zwabić Scarlett! Jedynym uczuciem jakim go darzę to jest nienawiść.

          - Mogę u ciebie zostać? – spytałam lekko speszona.

       Dziwie się czułam, że musiałam ją pytać o takie rzeczy. Jednak nie miałam innego wyboru.

          - Jasne! Jeszcze się pytasz! Mam śpiwór w szafie. Chodź pokażę ci – pociągnęła mnie za rękę i zaprowadziła do swojego pokoju. W czasie drogi oglądałam jej dom. Nigdy wcześniej tu nie byłam, ale widziałam wiele razy już ten dom. Weszłyśmy do jej pokoju. Scar od razu pokierowała się do szafy, z której wyciągnęła czerwony śpiwór, po czym rozłożyła go na podłodze. Byłam jej naprawdę wdzięczna, że pozwoliła mi tu zostać.

          - Wiem, że nie tego oczekiwałaś, ale to jedyne co mogę ci zaoferować – powiedziała siadając na łóżku.

          - Żartujesz? Jest naprawdę świetnie! Dzięki, że mogę tu zostać. Jutro z rana od razu się stąd wynoszę – zaśmiałam się.

          - Nie musisz... Ah zapomniałabym. Piżama! – wstała i podchodząc do jednej szafek, wyciągnęła niebieską piżamę. – Idź się przebrać.

       Wskazała na białe drzwi, prowadzących zapewne do łazienki. Skinięciem głowy weszłam do środka. Rozebrałam się i przemyłam ciało wodą. Następnie wytarłam je ręcznikiem i założyłam przygotowane ubrania. Te stare, starannie poskładałam i położyłam w kącie.

          - I tak chyba dzisiaj nie zasnę – rzekłam, wychodząc z łazienki.

       Scarlett była już okryta kołdrą i zapewne próbowała zasnąć.

          - Ja chyba też – dodała, odwracając się w moją stronę. – To był chory dzień  - podsumowała.

          - Zgadzam się – przyznałam, kładąc się w śpiworze. – Nigdy więcej  takich wydarzeń.

          - Zgadzam się – powtórzyła moje słowa, na co obie się zaśmiałyśmy.

       Ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu, jednak dalej ją kontynuowaliśmy.

          - Jesteśmy chore – krzyknęła, uderzając się poduszką.

          - Zga... – przerwałam, bo usłyszałam niepokojący dźwięk z dołu.

       Przestraszyłam się. Co jeśli on wrócił! Nie myśl tak... Skarciłam się w myślach.

          - Słyszałaś to? – zapytałam wstając.

          - Yhym... Lepiej pójdę to sprawdzić. Zostań tu! – powiadomiła mnie, otwierając drzwi.

       Nie chciałam jej puścić samej. Dlatego ruszyłam z miejsca i podeszłam pod drzwi. Jej nie było już widać. Znów to uczucie. Chciałam się go jak najszybciej pozbyć. Nienawidziłam go. Takie ukłucie w sercu... Powoli zeszłam ze schodów. Drżącym krokiem powędrowałam w stronę kanapy.

          - Scar! Gdzie jesteś?... Odezwij się, to nie jest śmieszne! – oburzyłam się.

Nikt nie odpowiadał. W oczach miałam łzy. Byłam już tego pewna. On wrócił!
______________

Hej i czołem!
Myślałam, że przerwa potrwa dłużej, ale gdy zobaczyłam 10 tyś wyświetleń. Zabrałam się za pisanie rozdziału. Chciałam Wam strasznie podziękować. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy! Coś pięknego.
Mam do Was ogromną prośbę! Jeśli przeczytaliście rozdział, napiszcie komentarz, nawet jeden wyraz. Chcę wiedzieć ile osób czyta to opowiadanie, bo wyświetleń rozdziałów jest ponad 200, a niektórych nawet 400, a komentarzy jest tak mało. Jeśli piszecie bloga to wiecie, że one bardzo motywują, więc proszę Cię. Napisz komentarz :)
edit:
Powstała zakładka Liebster Award
Zapraszam!

I ostatnia rzecz, a mianowicie:

WESOŁYCH ŚWIĄT!!
DUŻO JAJEK, MOKREGO ŚMINGUSA DYNGUSA, ZAJĄCÓW Z CZEKOLADY. NAJEDZCIE SIĘ, TAK JAK JA TO ZROBIŁAM!


Do zobaczenia!