poniedziałek, 29 grudnia 2014

Four.

       Zakładając torbę na ramię, wyszłam z klasy i podążałam w kierunku drzwi frontowych szkoły. Z tego co zaobserwowałam to Luke jeszcze gramolił się w tyle. Pchnęłam uchwyt, wychodząc na świeże powietrze. Jednak szybko zrezygnowałam z dalszej drogi, ponieważ zauważyłam krople deszczu. Chłopak cicho się zaśmiał dołączając do mnie.

            - Auto jest zaparkowane kawałek przed szkołą, więc będziesz musiała się trochę zmoczyć.

            - Nie wziąłeś parasola? Czy czegokolwiek?

            - Nie księżniczko. Jednak nie jesteś sama, a teraz rusz tyłek i idź przed siebie – powiedział, omijając mnie i wychodząc.

       Gdybym wiedziała, że będzie padać na sto procent zabrałabym parasol, przecież rano było tak słonecznie. W życiu bym nie pomyślała, że później będzie zanosić się na deszcz.

       Niechętnie przekroczyłam próg drzwi, małymi kroczkami podążałam w stronę Luke, który był znacznie dalej niż ja. Nie dziwię się. On miał chociaż kaptur, więc spokojnie mógł dojść bez umoczenia włosów. Po długim marudzeniu dotyczącego pogody wreszcie stanęłam koło samochodu. Blondyn siedział już w środku, przeglądając komórkę. Otworzyłam drzwi, po czym próbowałam zgrabnie wsiąść. Silnik odpalił i wyjechaliśmy spod szkoły. Dopiero teraz zrozumiałam, że siedzę w samochodzie Luke’a, chłopaka, przed którym ostrzegała mnie Erin. Do tej pory nie wydawał się taki zły. Pomijając jego pewność siebie, której mu zazdroszczę jest do wytrzymania.

            - Mam jedno pytanie, które ciekawi mnie już od początku pobytu w szkole – rzekłam odrywając wzrok od szyby.

            - Nie lubię odpowiadać na pytania, ale zrobię mały wyjątek  – oznajmił.

            - Tylko odpowiedz szczerze. Skąd znasz chłopaka, który stał koło ciebie na parkingu pierwszego dnia?

            - Kolega, a co? Podoba ci się? – zażartował spoglądając na mnie.

            - Nie! – błyskawicznie zaprzeczyłam. – Tylko skądś go kojarzę, ale to nie ważne… Dobra, zakończmy już ten temat.

            - OK – krótko odpowiedział, nie pytając o nic więcej.

       Chwilę później Luke włączył radio. Piosenka, która leciała nie bardzo podchodziła pod mój gust muzyczny. Był to chyba rap? Nie chcąc tego słuchać, sięgnęłam ręką, by zmienić utwór, jednak gdy od guzika dzieliły mnie milimetry, chłopak spojrzał na mnie z miną mordercy.

            - Nawet nie próbuj! – ostrzegł, wracając do poprzedniej pozycji. 

       Zdziwiona i speszona jego zachowaniem, schowałam rękę z powrotem i zastanawiając się  dlaczego ja się zgodziłam na ucieczkę ze szkoły. Przecież jak nauczyciel zobaczy, że mnie nie ma. To będę miała przechlapane. Pewnie Luke będzie miał to wszystko w dupie, bo nieraz miał karę od nauczycieli, ale ja nigdy im się nie sprzeciwiłam. Wolałam nie przysparzać mamie więcej problemów niż miała dotychczas.

            - Tu mnie wysadź, mam niedaleko.

            - Jak chcesz – wzruszył ramionami i zatrzymał się.

       Wysiadłam z samochodu i czekałam aż odjedzie bym mogłam spokojnie dojść do domu. Po chwili tak się stało. Z tylnej kieszeni wyciągnęłam słuchawki i podpięłam je do telefonu. Wybrałam pierwszą playlistę i wypadło na piosenkę Eda Sheerana – Give me love. Zasłuchana w piosenkę nawet nie zauważyłam kiedy stałam przed wejściem do domu. Wyjęłam klucz spod doniczki na kwiatka i wsadzając go to dziurki, przekręciłam wchodząc do mieszkania. Ściągnęłam kurtkę i powiesiłam ją na haku. Mamy nie było, ponieważ miała jakąś ważną konferencję, na której musiała być. Jakoś musiała zarobić na nasze utrzymanie. Kilka razy mówiłam jej, że się przemęcza i poszukam pracy, ale ona nigdy na to mi nie pozwoliła. Zawsze twierdziła, że szkoła teraz jest najważniejsza i nią powinnam się zająć, a ona da radę. Jak przychodzi zmordowana z pracy to aż mi serce pęka. Tak bardzo chciałabym jej pomóc. Chociażby rozdawać ulotki za marne pieniądze, ale to już zawsze coś.

       Usiadłam na miękkiej kanapie, po czym wzięłam do ręki pilota i zaczęłam przerzucać kanały w poszukiwaniu jakiegoś filmu lub serialu. Niczego nie było, same telenowele, wiadomości i programy rozrywkowe. Zrezygnowana wstałam i udałam się do pokoju, gdzie zrobiłam zadanie domowe. Był to dopiero początek szkoły, a już tyle zadają. Nie chcę wiedzieć ile będę musiała siedzieć nad książkami pod koniec semestru. 

       Nim spostrzegłam zegar wskazywał już 21, a nic wiele nie zrobiłam. Usłyszałam trzask drzwi, co sygnalizowało powrót mamy. Pędem wstałam z łóżka i wybiegłam z pokoju, schodząc po schodach do salonu. Mimo tych wszystkich przeszkód jakie spotkałyśmy na naszej drodze w życiu, byłyśmy ze sobą naprawdę bliskie.

            - Jak było w pracy? – zapytałam, podchodząc i przytulając ją.

            - Nijak. Szef katuje, jeszcze nigdy nie widziałam tak podłego człowieka. Uwierz mi, wiem co mówię. Jeszcze ta dzisiejsza konferencja… To były tortury  - odpowiedziała, siadając zdyszana na krześle obok stolika.

            - Może jednak poszukam pracy…  W szkole dam radę. Pogodzę to – oznajmiłam pewna swojego wyboru.

            - Nie! Ty się musisz kształcić, musisz być kimś. To są Scarlett inne czasy. Nie poradzisz sobie w życiu, a gdy mnie już zabraknie wylądujesz na ulicy, bo kelnerka to nie jest dobrze płatny zawód. Mogłabyś zostać adwokatem albo lekarzem, ale to tego trzeba cię uczyć. Nic teraz nie ma się za darmo.

       I znów ta sama śpiewka...

       Zamilkłam. Wiedziałam, że dalsze kontynuowanie tej rozmowy byłoby bez sensu. 

       Nazajutrz obudził mnie budzik. Niechętnie wyciągnęłam rękę, by go wyłączyć. Jedynym powodem dla którego szybciej wstałam był fakt, że dzisiaj jest piątek. Z drewnianej szafki wyciągnęłam dzisiejsze ubrania. Weszłam do łazienki, zamykając drzwi na klucz. To był mój taki odruch. Podeszłam pod umywalkę, po czym odkręciłam wodę i zimną przemyłam twarz. Następnie wyszczotkowałam zęby i ubrałam się. Zeszłam na dół, by zjeść śniadanie, ale rano przeważnie nie jestem głodna, więc tylko usiadłam na krześle. Przeczekałam kilkanaście minut i wyszłam z domu. Znów czekała mnie 10 minutowa droga do szkoły. Ku mojemu zaskoczeniu ktoś zaparkował samochód przed domem. Podeszłam i przyjrzałam się bardziej kierowcy. To był Luke, ale skąd on wie gdzie ja mieszkam. Przecież wczoraj specjalnie kazałam mu mnie wysadzić wcześniej, by się o tym nie dowiedział. Kiedy mnie zauważył wyszedł z auta i podążał w moim kierunku. Ubrany był na czarno. Co za nowość... Speszona szłam dalej nie okazując żadnego zaskoczenia, aż do mnie dołączył, wtedy nie wiedziałam co powiedzieć i jak się zachować.

            - Co powiesz na to, jeśli podwiozę cię do szkoły?

            - Dzięki, poradzę sobie bez twojej jakże wielkiej pomocy – odpowiedziałam obojętnie.

            - Nie chcesz się przejechać ze wspaniałym, mega przystojnym Luke’iem? No weź, nie oszukujmy się.

            - Wiesz co, oświecę cię, nie! I ani z jednym z wymienionych wcześniej argumentów się nie zgodzę.

            - Nie doceniasz tego, gdybyś wiedziała ile dziewczyn chciałoby być na twoim miejscu, nawet dla większej popularności i zainteresowania.

            - Yyy...Zero? Proszę cię, kto by zachwycał się takim palantem, oprócz pustych lasek z wielkim ego – powiedziałam, po czym ominęłam go, ale on mnie dogonił i chwycił za rękę.

            - A zdziwiłabyś się...

            - Sugerujesz coś? – zapytałam, patrząc na niego jak na idiotę.

            - Zapytaj Erin. Ona powinna wiedzieć coś na ten temat,  ja się już zamykam, a teraz wsiadaj – pociągnął mnie, próbując wsadzić do samochodu.

- Czekaj, czekaj. Erin? Ta Erin? Blondynka?

            - Słońce, wiem jaki ona ma kolor włosów. Tak ta Erin, z którą się kumplujesz. Niesamowite! – udał zachwyconego, po czym wrócił do normalnej miny bad boy’a, dodając. – Albo tam wejdziesz teraz albo użyję siły. Gdybym był na twoim miejscu wybrałbym to pierwsze.

            - No spokojnie, już wchodzę... Ale powiesz mi coś więcej na temat Erin.

            - Tak, tak i co jeszcze, kartkę na święta też wysłać? – odpowiedział zamykając drzwi.

        Okrążył auto i wsiadł na miejscu kierowcy. Pociągnęłam za klamkę, chcą wyjść.

            - Zamknąłeś drzwi?! – krzyknęłam wpatrując się w szybę.

            - Wiedziałem, że będziesz chciała wyjść. To tak na wszelki wypadek.

            - Jesteś psychiczny! 

            - Z tym się zgodzę, a teraz zamknij tą jadaczkę, próbuję się skupić na drodze.

            - Akurat – prychnęłam, krzyżując ręce na piersi. –  No powiedz mi coś o Erin, proszę?

            - Ty umiesz prosić? O chyba, że tak, więc co chcesz wiedzieć? – zapytał, jakby nie wiedział co chcę.

            - Najlepiej wszystko.

            - Cóż, Erin była kiedyś moją dziewczyną, sama należała do tych twoich plastików o resztę tej historii, zapytaj ją.

            - Co kurwa?! Erin była TWOJĄ dziewczy...czy – zająkałam się, nie umieć dokończyć tego słowa.

            - Dziewczyną. Trudno to teraz pojąć. Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do łba.

       Dojechaliśmy pod szkołę, więc  Luke zakończył rozmowę. Samochód się zatrzymał i kiedy wyszłam z niego wszystkie pary oczu zostały skierowane na mnie. Natomiast wyraz ich twarzy był nie do opisania. Niektórzy, zabijali mnie wzrokiem. Tutaj mówię o grupce lalek, bo inaczej ich nazwać nie mogę. Ta ich sztuczność... Obrzydliwe!  

             - A nie mówiłem? – szepnął mi do ucha, po czym odszedł.

       Powolnym krokiem szłam w stronę szkoły, kiedy wszyscy zebrani dalej się na mnie gapili. Mogę się tylko cieszyć, że moje policzki nie były w kolorze buraka. Gdzieś w tyle zauważyłam głowę Erin, której dzisiaj miałam dużo do powiedzenia.  Kiedy do niej dotarłam, chwyciłam ją za rękę i zaprowadziłam do jakiegoś kąta.

            - Dlaczego przyjechałaś z Luke’iem do szkoły. Przecież mówiłam ci, żebyś się trzymała od niego z daleka – zaczęła.

            - Brzmisz jakbyś była zazdrosna.

            - O kogo, o Luke’a? Śmieszna jesteś. Po prostu się martwię, nie chcę żeby cię skrzywdził...

            - Jak ciebie? – dokończyłam.

            - C...o? – twarz Erin wyraźnie przybrała inny kolor. Zaczęła się denerwować.

            - Wiem o wszystkim, o tym, że byłaś jego dziewczyną, że byłaś inna niż teraz, ale nie wiem jaki był tego powód.

            - Skąd to wszystko wiesz? Miałaś się o tym nigdy nie dowiedzieć – powiedziała, kiedy pojedyncze łzy spływały po jej policzkach.

            - Czemu? Myślałaś, że wtedy cię nie polubię? Erin to by niczego nie zmieniło.

            - Teraz tak mówisz, ostrzegłam cię przed Luke’iem, po to żebyś nigdy nie musiała odczuwać tego co ja, żebyś się w nim nie zakochała, bo to jest pierwszy krok to piekła jakim jest nim on sam.

            - Nie płacz już, słyszysz? Tylko opowiedz mi od czego to się zaczęło.

            - No więc wszystko było normalnie, Luke’a omijałam jak ognia, ale gdy zaczął przyjaźnić się z moim bratem, przychodził do nas często i wtedy coś we mnie pękło. Za każdym razem kiedy przyszedł mogłam się na niego patrzyć godzinami. Po prostu się w nim zakochałam, Luke po jakimś czasie odwzajemnił to, więc byliśmy parą. Jednak w szkole wszystko zostało jak wcześniej. Chciałam się zmienić i być tą, której nie będzie musiał się wstydzić. Zaczęłam być tą sztuczną laską, która chodzi w krótkich spódniczkach na piętnastocentymetrowych szpilkach. Na początku związku było wszystko świetnie, z czasem zaczęły się kłótnie, zaczął mnie krzywdzić psychicznie, nie bił mnie, ale zdradzał, na moich oczach całował się z inną. Jego nie obchodziły moje uczucia. Traktował mnie jak zabawkę. Zerwałam z nim i od tamtej pory boję się komukolwiek zaufać.

            - Tak mi przykro... – przytuliłam ją, po chwili pomagając jej wstać, bo zadzwonił dzwonek.

       Weszłyśmy do klasy. Na szczęście nie było nikogo, oprócz kujonów siedzących w pierwszych ławkach i uczących się na lekcje. Nawet nie zwracali na nas uwagi, więc spokojnie usiadłyśmy czekając na resztę uczniów. Wyciągnęłam podręczniki do matematyki, bo taka była teraz lekcja. Nie byłam zdenerwowana, że nauczyciel mnie zapyta. Ostatnia lekcja była całkiem łatwa, więc zdołałam ją opanować.  Wkrótce rozpoczęła się lekcja, wszyscy umilkli i zaczęli zapisywać nowy temat w zeszytach. Nie bardzo mogłam skupić się na tym, ponieważ w głowie miałam dalsze myśli dotyczące Luke’a i Erin. Jaką on musiał być świnią, że ją zdradzał. Przecież związek opiera się na zaufaniu i wierności. Zaczęłam przemyśleć wszystko, o czym opowiadała mi dziewczyna. Aż mi trudno uwierzyć w te wydarzenia.  Ile się działo przed moim przyjściem do tej szkoły...
Kiedy się ocknęłam zadzwonił dzwonek, a ja nawet nie zapisałam durnych obliczeń. Będę musiała pożyczyć zeszyt od Erin. Wyszliśmy z klasy, wzrokiem zaczęłam szukać blondynki. Po chwili zastałam ją rozmawiającą z nauczycielem. Poczekałam chwilę i zaczęłam powoli iść przed siebie.

            - Scar, czekaj! – usłyszałam krzyk dziewczyny.

            - Pożyczyłabyś mi zeszyt, nie bardzo nadążałam z pisaniem... – powiedziałam, kiedy do mnie dołączyła.

            - Jasne, czekaj chwilę – odsunęła plecak i poszukała właściwego zeszytu, po czym mi go wręczyła.

       Podziękowałam jej i ruszyłyśmy dalej. Stanęłam kiedy w oddali zauważyłam swoją mamę. Co ona tu robi, przecież powinna być teraz w pracy. Podbiegłam do niej aby dowiedzieć się w jakim celu przyszła.

            - Co tutaj robisz? 

            - Nie wiem, dyrektor mnie wezwał. Powiedział, że ta sprawa nie może czekać.


       Zaniepokoiłam się, po chwili wyszedł dyrektor i zaprosił ją do środka, co gorsza mnie też. Nie wiedziałam o co chodzi, dopóki nie zobaczyłam Luke’a siedzącego przy biurku.

-------------------------------------

I jest czwarty, a ja jak zwykle spóźniona. 
Jak wam minęły święta, bo mi jakoś normalnie nie działo się nic niezwykłego.
Jeśli jeszcze ktoś czyta, a nie zaobserwował bloga to bardzo proszę, by to zrobił :)
Możecie dodawać się do informowanych, wtedy szybciej dowiecie się o nowych rozdziale.
I ostatnia rzecz:
Chciałam wszystkim niesamowicie podziękować, za komentowanie. Zawsze je czytam z uśmiechem na ustach. To jest naprawdę przyjemne, wiedząc, że ktoś czyta moje coś...
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ:) I zachęcam dalej:

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ:)

Zapomniałbym:
Udanego Sylwestra:)

sobota, 13 grudnia 2014

Three.

       Marcel… Jedno z najładniejszych imion jakie kiedykolwiek słyszałam. Kojarzyło mi się z czymś słodkim, co w zupełności się zgadzało, bo chłopak o tym imieniu był naprawdę uroczy. Nie wyróżniał się  niczym od innych ludzi, był po prostu sobą. Intrygowało mnie to, że nie udawał kogoś innego.

            - Może się jeszcze kiedyś spotkamy – powiedział lekko się uśmiechając. – Byłoby wspaniale!

            - Nie może, tylko na pewno. Daj mi numer telefonu to się zdzwonimy - oznajmiłam, wyciągając z kieszeni komórkę.

            - Świetny pomysł! - przyznał.

       Po wymienieniu się numerami, zapomniałam o swojej potrzebie i wróciłam do stolika, gdzie zdenerwowana Erin piła swoją kawę.

            - No, myślałam, że tam zamieszkałaś - wykrztusiła, biorąc kolejnego łyka.

            - Spokojnie już wróciłam i nigdzie na razie się nie wybieram – zaśmiałam się siadając na krześle.

            - Dlaczego jesteś taka uśmiechnięta? - zapytała, odkładając pusty kubek na stole.

            - Bez powodu. Cieszę się, że spędzam z tobą wolny czas.

            - Już ci wierzę. Siłą zmusiłam cię, żebyś wyszła ze mną na miasta, więc twoje tłumaczenie jest bezsensowne.

            - Czy to jakieś przesłuchanie? Jeśli tak to proszę przestań, nie czuję się przy tym komfortowo – spojrzałam na malutki, niebieski wazon stojący przed nami, chcą uniknąć jej wzroku.

            - Wyjdźmy już… - rzekła Erin.

       Nie zwracając uwagi blondynki, spojrzałam na telefon. Brak wiadomości. Serio?! Myślałaś, że po 10 minutach znajomości napisze do ciebie? Ale ty jesteś głupia! – kłóciłam się ze swoimi myślami
Po krótkiej chwili wyszłyśmy z kawiarni. Erin nalegała by pójść do galerii, ponieważ były wyprzedaże. Nie byłam co do tego przekonana. Nie lubiłam tak spędzać wolnego czasu. Preferowałam czytanie książek, tylko nie lektur szkolnych. Według mnie były one nudne. Niedawno zaczęłam czytać ,,Dary Anioła". Już gdy wpatrywałam się w pierwsze strony, z pewnością mogłam stwierdzić, że ta książka jest niesamowita i na pewno nie odłożę jej na bok.

            - Patrz jaka śliczna sukienka! –krzyknęła  Erin wpatrując się w manekin. – Muszę ją mieć! –dodała, wchodząc do sklepu.

       Nie odzywając się ani słowem, podążałam za nią. Rzeczywiście, sukienka, o której mówiła była śliczna i świetnie będzie współgrała z jej jasną karnacją.

            - Jest idealna! -  powiedziała patrząc w lustro i gładząc śliską powierzchnie ubrania.

       Podeszła do kasy, by za nią zapłacić. Przez cały ten czas uśmiechała się od ucha do ucha. Była wniebowzięta nowych zakupem. Widać było, że humor jej się znacznie poprawił, z czego także ja byłam zadowolona.

            - Założę ją na imprezę u Maxa – zawołała wychodząc.

            - Kto to Max? – zapytałam zaciekawiona nowym nieznajomym Erin.

            - Max to kapitan drużyny footballowej.  Co roku urządza imprezę, na którą zaprasza wszystkich starych oraz nowych uczniów. Głównym celem tego ”spotkania” jest zapoznanie się z nimi. Muszę ci coś jeszcze powiedzieć. W tym roku jesteś jedyną nową uczennicą, więc licz się z dość sporym zainteresowaniem – oznajmiła lekko szturchając mnie łokciem.

            - A co będzie jeśli  nie przyjdę? Odwoła ją?

            - Nie wiem, jeszcze nikt tak nie zamieszał w planach dotyczących imprezy, no ale mi tylko nie mów, że ty nie przyjdziesz! – krzyknęła zatrzymując się na środku korytarza.

            - Nie mam ochoty na imprezy. Niedawno umarł mój tata. Przewracał by się w grobie, gdyby zobaczył mnie na imprezie… - marudziłam, chcą znaleźć co raz to nowe wytłumaczenie.

            - Przesadzasz! Na pewno by się ucieszył, że nie płaczesz cały dzień w poduszkę. Jesteś młodą, śliczną dziewczyną i musisz to wykorzystać – próbowała zmienić moją decyzję, ale bez skutku.

            - Zastanowię się jeszcze… - nie chciałam jej na razie dawać jakiejkolwiek nadziei, gdyż sama nie byłam pewna czy dożyję tego dnia. – Od tego wszystkiego zaczęła boleć mnie głowa. Chyba pójdę do domu.

            - Jeszcze nic nie kupiłaś! No, skoro boli cię głowa… To idź do domu i odpocznij, ale wiedz, że jeszcze ci nie odpuściłam. Zamówić ci taksówkę? O tej porze nie powinnaś wracać sama do domu.

            - Bez obaw, dam radę – zapewniłam ją

       Zimny wiatr wiał ze strony wschodniej, z czego nie byłam zadowolona, bo dmuchał mi prosta w twarz, co i bez tego sprawiało, że nie jest mi ciepło. Poprawiając skórzaną kurtkę oraz przerzucając włosy do tyłu ruszyłam przed siebie. Wyszłam na miasto i skręciłam w jedną z mniej zaludnionych uliczek. Otaczały ją wysokie drzewa, postawione gdzieniegdzie lampy, które swoim jasnym światłem, oświetlały asfalt. Co kilkanaście metrów była także postawione drewniane ławki, na których codziennie siedzieli setki ludzi. Jednak kiedy weszłam na tą drogę nikogo nie widziałam, choć mogłam przyrzec, że przed chwilą jeszcze byli. Gdzie oni się podziali przecież nie mogli od tak sobie zniknąć. Nagle zza zakrętu wyszedł mężczyzna. Był za daleko bym mogła bardziej go opisać. Ponieważ oprócz niego nie było żadnej innej żywej istoty zaczęłam się lekko niepokoić. Udając, że nic mnie nie interesuje, wpatrywałam się w liściaste drzewa, które rosły naprzeciwko mnie. Jednak, gdy był bliżej mnie oderwałam wzrok i spojrzałam na niego, czego po chwili pożałowałam. Znów go zobaczyłam. Chłopaka, który zniszczył mi życie. Każde wydarzenie, każda nawet najmniejsza łza, która spływała po moim policzku, była dzięki niemu. Wpatrywał się we mnie zdziwionym wzrokiem, lecz nie wypowiedział ani słowa. W duchu modliłam się, by się nie zatrzymywał, na szczęście tak się stało. Jedynie gdy był już za mną odwrócił się i posłał cwaniacki uśmiech. Koszmar, o którym marzyłam, by był tylko jedną, okropną pomyłką stał się rzeczywistością. Nadzieja na normalne życie, właśnie legła w gruzach…

       Reszta drogi, może nie minęła przyjemnie, ale była bez żadnych nowych niespodzianek. Otworzyłam drzwi i ściągnęłam kurtkę, po czym zawiesiłam są na metalowym wieszaku.

            - Wróciłam! – krzyknęłam szukając wzrokiem mamy.

       Cisza. Postanowiłam się bardziej rozejrzeć. Sprawdziłam większość pomieszczeń, lecz w żadnych z nich jej nie było. Przyszła kolej na kuchnię. Pusto. Nagle zauważyłam karteczkę leżącą na stole, od razu poznałam charakterystyczne dla niej pismo.

„Wrócę później. W lodówce masz obiad.”

       No nic…

       Podgrzałam zupę i resztę wieczoru spędziłam leniuchując przed telewizorem.
Już następnego dnia, gdy postawiłam pierwsze kroki w szkole zaatakowała mnie Erin. Była bardzo zadowolona, wręcz skakała ze szczęścia.

            - Scar! Mogę do ciebie mówić Scar? Jasne, że tak… - odpowiedziała na swoje pytanie, poprawiając spadającą torbę z jej ramienia. Nie pozwalając mi dojść do słowa, kontynuowała: - Max pytał o ciebie! Chciał się z tobą spotkać, powiedziałam mu, żeby chwilę poczekał i przybiegłam!

            - Mów powolniej, bo się zadyszysz. Z resztą ja się nigdzie nie wybieram. Powiedz mu, że umarłam albo wyjechałam do Kanady.

            - Yyy… Sama mu to powiedz – oznajmiła obracając mnie do tyłu.

            - Ty jesteś Scarlett. Ta nowa? – kiwnęłam głową. – Jesteś ładna, czemu mi nikt tego nie powiedział?! – skierował się do towarzyszy obok.

       Speszona stałam wpatrując się w podłogę. W tym czasie ona była jedną z najciekawszych rzeczy, którą podziwiałam, ale nie można zapomnieć o suficie...

            - Na lunch przyjdź do naszego stolika to pogadamy, a teraz muszę iść – machnął ręką i odszedł, znikając wśród nastolatków.

            - Aaaaaa! – zapiszczała blondynka przytulając mnie.

            - Dlaczego tak się cieszysz, to jest normalny chłopak?

            - Hmm… Dlaczego tak się cieszę? No nie wiem. Może, dlatego że najładniejszy chłopak w szkole zaprosił cię do swojego stolika. Co jak co, ale oprócz plastików to nikogo tam nie zapraszał.

            - Jeśli chcesz możesz iść za mnie, nie zależy mi na tym – oznajmiłam podchodząc pod szafkę i wyciągając z niej książki na pierwszą lekcje.

            - Żartujesz sobie? Każda normalna dziewczyna zabiłaby się, żeby usiąść koło niego.

            - No właśnie normalna. Ja nią nie jestem. Przykro mi – odeszłam, kierując się w stronę klasy.

            - Przestań! To jest mega ciacho. Dlaczego tak się zachowujesz?

            - Jak?

            - Unikasz chłopaków jak ognia. Dziewczyno, masz 19 lat. Ciesz się życiem. Potem, gdy będziesz miała 60 lat, będziesz żałować, że tego nie wykorzystałaś.

            - Zrozum, ja nie umiem rozmawiać z chłopakami.  Oni są dla mnie obcy. Całe życie byłam odizolowana od świata. Nawet nie miałam przyjaciółki. Jedynymi osobami, z którymi gadałam byli moi rodzice – zatrzymałam się na chwilę.

            - Ale teraz masz mnie.  Jak będziesz tak dalej użalać się nad sobą, to wszyscy się odwrócą od ciebie – wychrypiała spoglądając na jakiegoś chłopaka.

            - Postaram się zmienić, ale wiedz, że to będzie trudne – powiedziałam z rezygnacją.

       Naszą rozmowę przerwał dzwonek na pierwszą lekcję. Jak ja już miałam to w zwyczaju pędem ruszyłam do ławki. Dzisiaj pierwszą lekcją była historia. Ten przedmiot nie sprawiał większych problem, co nie znaczy, że go lubiłam. W ogóle przez cały okres w moim życiu nie lubiłam się uczyć, ale szkoły nie mogłam rzucić, więc wzięłam się w garść i postanowiłam, że ten rok skończę bez żadnej jedynki na świadectwie. Jeszcze nie poznałam wszystkich nauczycieli, ale tych których już zdążyłam wydawali się naprawdę fajni. Nie byli sztywni jak poprzedni.

            - Nie siedzisz ze mną? – zapytałam zdziwiona zachowaniem Erin.

            - Chciałabym, ale teraz lekcje są z panem Brown’em. Na jego zajęciach siedzi zawsze chłopak z dziewczyną – odpowiedziała ponuro, wyciągając książki.

       Chwilę później do klasy zawitał sam nauczyciel. Nie był stary, więc to było bardzo dziwne, że panują u niego takie zasady. Z takimi jeszcze nigdy w życiu się nie spotkałam.

            - Dzień dobry! Widzę, że siedzicie już pojedynczo. Bardzo się cieszę. Za chwilę zrobię losowanie, proszę tylko zachować spokój – położył dziennik na stole, rozsiadając się wygodnie na krześle. – Nie tracąc czasu, proszę bardzo numer 1 z 14. – Dodał, po czym wyznaczone osoby zaczęły się przesiadać.

            - 8 z 19, czyli Victoria i Jack. Następnie 5 z 6. Kto to jest? Scarlett i… Luke. O! Mój ulubiony uczeń – Powiedział z sarkazmem.

       Było tyle innych chłopaków w klasie, ale co z tego i tak on musiał być ze mną. Nie stawiając oporu przesiadłam się ławkę przed poprzednią. Po chwili dołączył także Luke. Przez ten czas odbywało się dalsze losowanie, lecz ja już nie zwracałam na nie uwagi. Nawet nie wiedziałam kiedy przesiadła się Erin. Patrzyłam się na zegarek i odliczałam minuty do końca. Ponieważ było ich jeszcze sporo, oderwałam wzrok i starając się nie odwracać w bok otworzyłam książkę. Jednak kątem oka widziałam, że mi się przygląda, co mnie nie co rozpraszało.

            -  Możesz się na mnie nie gapić! – krzyknęłam, nie wytrzymując.

            - Mogę, ale nie chcę – rzekł obojętnie, dalej nie spuszczając ze mnie wzroku.

            - Harrison, Hemmings nie rozmawiać na lekcji! Za karę zostajecie po lekcjach! – oburzył się nauczyciel.

       Trzeci dzień szkoły, a ty już w kozie. Oby tak dalej!

       Po zapisaniu krótkiej notatki zadzwonił dzwonek i mogliśmy wyjść z klasy. Chwilę poczekałam na Erin, która jeszcze guzdrała się z schowaniem książek do plecaka.

       Właśnie była pora lunchu. Co oznaczało, że tą chwilę będę musiała spędzić przy stoliku z Maxem.  Wolałam tam nie iść, ale chciałam udowodnić Erin, że nie jestem wstydliwa. No może trochę… Kiedy miałam już wchodzić na stołówkę coś lub raczej ktoś pociągnął mnie za rękę. Był to we własnej osobie Max. Lekko się uśmiechał i wtedy wydawał się całkiem niegroźny.

            - Mam nadzieję, że szłaś do nas, ale żebyś się nie zgubiła to cię zaprowadzę – oznajmił popychając drzwi.

Wszystkie pary oczu wylądowały na nas, co oczywiście doprowadzało mnie do szału. Brunet wzrokiem szukał swoich kolegów, po czym po chwili ich znalazł.

            - Możesz mnie już puścić? – zapytałam próbując się wyrwać z ucisku.

            - A jasne. Tylko nie uciekaj.

       Chwilę później znalazłam się przy stoliku. Usiadłam na ławce, koło Max’a. Zaraz koło niego siedziała jakaś lasia.  Naprzeciwko niej blondyn o brązowych oczach, a przede mną… Luke! Od razu, gdy go zauważyłam spuściłam wzrok, z nadzieją, że mnie nie zobaczył.

            - No więc, za tydzień odbyła by się impreza – zaczął Max. – Oczywiście wstęp obowiązkowy, jak już wiecie. Scarlett przyjdziesz, prawda?

            - Yyy… Nie wiem jeszcze.

            - I tak wiem, że przyjdziesz – odpowiedział kładąc rękę na stoliku.

       Jaki pewny siebie…

       Jeszcze przez chwilę posiedzieliśmy w ciszy, znaczy tylko ja i zadzwonił dzwonek.

 * * *

            - Powtórzcie sobie tą lekcję, żeby nie było potem żadnych niespodzianek. – krzyknął nauczyciel od biologii, gdy już wychodziliśmy z klasy.

       Wszyscy już szli do domu, a ja gdzie szłam? Do klasy, bo musiałam zostać po lekcjach. I to jeszcze z kim. Wszystko przez niego. Gdyby tak się na mnie nie gapił, teraz byłabym w drodze do domu. Moje rozmyślenia przerwał dzwonek telefonu. Pospiesznie wyciągnęłam go z kieszeni, sprawdzając kto dzwoni. Był to Marcel. Ucieszyłam się wtedy, dzięki niemu troszkę humor mi się poprawił.

            - Jesteś już w domu? – zapytał.

            - Nie, muszę siedzieć w kozie z takim jednym gnojkiem – powiedziałam zażenowana.

            - A kto zasłużył na miano bycia gnojkiem?

            - Taki Luke. Nie znasz go. Chodzi ze mną do klasy – odpowiedziałam bawiąc się kosmykiem włosów.

            - Luke? Czy znam jakiegoś Luke’a? Masz rację nikogo o takim imieniu nie kojarzę. Ale dlaczego musisz zostać po lekcjach, chciałem cię gdzieś zabrać.

            - Naprawdę? Zawsze możemy iść jutro – uśmiechnęłam się do słuchawki.

            - OK. No to widzimy się jutro pod twoją szkołą.

            - Skąd wiesz gdzie chodzę do szkoły? – zapytałam zdziwiona jego wiedzą.

            - Aa… Zapomniałem ci powiedzieć. Widziałem cię dzisiaj rano jak właśnie skręcałaś.

            - Aha. Dobra, muszę kończyć. Do jutra!

       Rozłączyłam się, bo do klasy wszedł Luke. Podszedł pod ławkę, wziął plecak i jakby wybierał się, by wyjść.

             - Gdzie ty idziesz? – oburzyłam się.

            - Serio, myślisz, że będę tu siedział? – odpowiedział pytaniem na pytanie, po chwili kontynuując. – Zawsze, możesz iść ze mną. Pokażę ci kawałek tego miasta, bo zapewne nie znasz całego.

            - Pojebało cię?

            - Wiesz, nauczyciel nigdy nie przychodzi sprawdzać czy są uczniowie, więc strać sobie tą godzinę, tak to byś mile spędziła czas…

            - Mile? Chyba nie, ale wiesz, pójdę! – oznajmiłam wstając z krzesła, dodając. – Ale do domu!

            - Chcesz, żebym cię podwiózł?  Na dworze pada deszcz… więc ciekawe czy masz parasol.


            - Wygrałeś!

__________________________________________

Wreszcie skończyłam. Ten rozdział chyba pisało mi się najgorzej. Gdy byłam przy trzeciej stronie wyłączył mi się laptop, a gdy już go włączyłam była tylko mniejsza połowa, ale wzięłam się w garść i napisałam resztę. Przepraszam was, że to tak długo zajęło, ale szkoły nie rzucę. Jeszcze  tyle teraz zadają... Ok, tyle moich rozżaleń. Teraz czekam na wasze opinie! 

Przeczytałeś? - Skomentuj!

Komentarze naprawdę motywują. Uwierzcie mi!
Pozdrawiam i całuję was mocno!

Do następnego!:)