sobota, 17 stycznia 2015

Five.

            - Doszły mnie słuchy, że pani córka i Luke, oczywiście... poszli z ostatniej lekcji do domu, a mieli zostać w kozie, lecz zlekceważyli słowa nauczyciela. Dlatego wezwałem panią, by o tym poinformować i zastanowić się nad karą, żeby na drugi raz nic z tych rzeczy nie miało miejsca.

            - Da już dyrektor jej spokój. Ona nic nie zrobiła, ja ją do tego namówiłem. Jest nowa w tej szkole i jeszcze nie wie, że mam głupie pomysły i lepiej ich nie słuchać. To będzie dla niej cenna nauczka, którą na pewno zapamięta, no więc jaka kara dla mnie tym razem? – sprzeciwił się dyrektorowi.

            - Co prawda wszystko co związane jest z Lukiem jest złe i mogę zrozumieć, że nie powinnaś z nim iść, jednak to był twój dobrowolny wybór, dlatego też będziesz musiała ponieść konsekwencje.

            - Obiecuję panu, że już nigdzie nie wyjdzie, ale daj jej iść już. Przejmuję jej całą karę, więc ona jest wolna.

            - Dopilnuję tego, by po za murami szkoły nigdzie nie wychodziła. Niech pan zrozumie, że moja córka ma teraz trudny etap w swoim życiu. Nigdy tak się nie zachowywała.  Po prostu się zagubiła. To był jej pierwszy, a zarazem ostatni raz kiedy coś takiego się wydarzyło – wtrąciła się mama.

       Siedziałam na krześle, nie wypowiadając ani jednego słowa. Bałam się, że palnę coś głupiego i to tylko pogorszy sytuację. Tak strasznie się stresowałam, nawet nie patrzyłam się w stronę dyrektora. Jedynie kątem oka od czasu do czasu spoglądałam na mamę. Zawiodła się na mnie. Byłam tego w pełni świadoma. Zamiast ograniczać jej kłopotów, tylko przysparzałam.

            - No dobrze. Dam ci szansę, więc jej nie zmarnuj – powiedział, kierując wzrok na moją osobę.

            - Dziękuję – odpowiedziałam cicho.

            - Więc panie już mogą iść – oznajmił, machając ręką.

       Razem z mamą ruszyłyśmy w stronę drzwi. Kiedy odwróciłam się, zauważyłam Luke’a idącego koło mnie.

            - Luke, czy ja mówię po chińsku? Panie idą, ty zostajesz! – krzyknął do niego.

       Przeklął pod nosem, po czym się odwrócił i usiadł z powrotem na krześle. Teraz tylko czekała mnie rozmowa z mamą, którą miłą raczej nie będzie. Wyszłyśmy na opustoszały korytarz, jedynie było słychać sprzątaczki jak zamiatały podłogę, która i tak nie była brudna.

            - Mamo, jesteś na mnie zła? – zapytałam, chwytając ją za rękę.

            - Trochę... Zawsze musiał być ten pierwszy raz, kiedy zostanę wezwana do szkoły. Jesteś naprawdę dobrą dziewczyną i myślę, że zrozumiałaś swoje błędy – rzekła, lekko się uśmiechając.

            - Obiecuję, że już nigdy się to nie powtórzy. I przepraszam, że przeze mnie masz więcej problemów.

            - Nie przepraszaj... Idź już na lekcję.

       Przytuliła mnie, chwilę później znikając za rogiem. Chciałam zostać i poczekać, aż Luke wyjdzie. Usiadłam na pobliskiej ławce i otworzyłam zeszyt, by się trochę poduczyć. Nie trwało to długo, ponieważ usłyszałam otwierające się drzwi i głos chłopaka.

            - Do zobaczenia następnym razem, dyrektorze – zamknął je, śmiejąc się pod nosem.

       Pokierował się w drugą stronę, więc szybko wstałam z miejsca i próbowałam go dogonić.

            - Luke, zaczekaj! – wydzierałam się na pół szkoły, ledwo łapiąc oddech.

            - Nie jesteś jeszcze na lekcji? – zapytał zdziwiony.

            - Skoro mnie widzisz, to raczej nie. Dobra, chciałam ci podziękować. Mimo wszystko, że w większej połowie ta kara to była twoja zasługa, ale dziękuję.

       Czułam się wtedy nadzwyczaj dziwnie, nie wiedziałam co miałam powiedzieć. Plątał mi się język, co skutkowało mową pięciolatka. Wbita w ziemię, czekałam na jakiś gest z jego strony, ale on także był oddalony od rzeczywistego świata.

            - Nie ma sprawy, choć nie za bardzo rozumiem za co... No więc jak zamierzasz się odwdzięczyć? – mrugnął, podchodząc bliżej. Gdy zorientowałam się co zamierzał zrobić, szybko wyciągnęłam rękę na i potrząsnęłam jego, mówiąc po cichu coś w stylu ‘zapomnij’. Chłopak prychnął, odwracając się i idąc do klasy.  Zadowolona z siebie, mimo że nie bardzo miałam do tego powód uczyniłam to samo.

       Dzisiejszą pierwszą lekcją była biologia. Nie należała do przedmiotów, w których jestem słaba, co nie znaczyło, że jestem mistrzem. Po prostu byłam w nim średnia. Czasem szło mi lepiej, a niekiedy wręcz przeciwnie.

       Gdy otworzyłam drzwi klasy, spotkałam się z wzrokiem nauczyciela, jednak szybko go oderwał, więc podeszłam obok ławki Erin i usiadłam koło niej. Dziewczyna dumnie przewracała przypadkowe kartki w zeszycie, na siłę próbując zapamiętać dane słowa. Cóż... Jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Nie radziła sobie z tym i wszystko co udało jej się przed chwilą przeczytać, wyfruwało z głowy. Ona się nie poddawała. Uparcie śledziła wszystkie zdania od nowa. Ponieważ nic nie miałam ciekawszego do roboty, wpatrywałam się w jej sposób nauki na zmianę z rysowaniem bazgrołów na końcu zeszytu, tak długo, aż nie zadzwonił długo wyczekiwany przeze mnie, zarówno jak i przez innych uczniów dzwonek. Pospiesznie spakowałam książki z powrotem do plecaka i razem z Erin wyszłyśmy na korytarz.

            - Opowiadaj! Jak strasznie było u dyra? A tak w ogóle to po co tam byłaś? I twoja mama? To trochę dziwne – pytała blondynka z zaciekawieniem.

       Nie byłam pewna czy opowiedzieć jej te wszystkie wydarzenia związane z wczorajszym dniem. Ona i tak już jest zdenerwowana, po co mam jeszcze pogarszać sytuację, która i tak wtedy do najlepszych nie należała.

            - Em... Dyrektor chciał porozmawiać z moją mamą... o, o ocenach! Tak, mówił, że powinnam się więcej uczyć, bo mnie na to stać – wymyślałam kłamstwa na poczekaniu.

            - O! I co zamierzasz? -  szturchnęła mnie w ramie dziewczyna.

            - A ja wiem... Na pewno się będę starać, ale jak to wyjdzie, to już nie wiem – odpowiedziałam przymykając oczy ze zdenerwowania.

            - Będę trzymać za ciebie kciuki, ty mój mały kujonku – zaśmiała się, poprawiając torbę, która przypadkiem spadła jej z ramienia. – A tak po za tym to kim dla ciebie jest Luke. Lubisz go? Czy coś?

            - Nie! – natychmiast krzyknęłam, dodając. – On jest po prostu kolegą z klasy, z którym mnie nic i nigdy nie będzie łączyło.

            - Nie żebym się wtrącała, ale tak będzie lepiej. To tylko dla twojego dobra.

            - Rozumiem, nie musisz się martwić. Dla niego nie ma miejsca w moim życiu.

       Byłam zażenowana? Nie, to słowo i tak nie opisywało mojego stanu. Targało mną tyle emocji, których w szczególności nie mogłam opisać. Wtedy już nic nie mówiłam, czekałam tylko na dzwonek, który po kilku minutach zadzwonił.

       Kiedy już siedzieliśmy w klasie i wysłuchiwaliśmy jakże interesujących wypowiedzi nauczyciela, w kieszeni zawibrował mi telefon. Speszona, z nadzieją, że nikt oprócz mnie nie usłyszał żadnego dźwięku, sięgnęłam ręką po przedmiot, by sprawdzić przyczynę.

Od: Marcel
Co powiesz na dzisiejszy wypad do kina? Nie przyjmuję odmowy.

       Uśmiechnęłam się na myśl, o dzisiejszym dniu. Wreszcie będę mogła go bardziej poznać.

Do: Marcel
Brzmi wspaniale. To o której się widzimy?

       Wysłałam SMS-a, chwilę później dostając odpowiedź.

Od: Marcel
O 19.00 pod twoim domem. Tylko wyślij adres, bo nie chcę się zgubić.

       Wystukałam kilka liter i kliknęłam Wyślij.

            - Panno Harrison! Albo telefon ląduje w plecaku albo na mojej ławce. Nie toleruję korzystania z niego podczas lekcji! – krzyknął nauczyciel w moim kierunku.

            - Przepraszam, już chowam – wymamrotałam odsuwając zamek i wrzucając go na brzeg.

       Końcówkę lekcji siedziałam spokojnie, praktycznie nie odzywając się nawet na sekundę.

* * *
            - Do jutra Scarlett! – pożegnała się Erin.

            - Do jutra! – odpowiedziałam i zaczęłam iść chodnikiem w stronę mojego domu.

       Po kilkunastu minutach nudnej drogi dotarłam do mieszkania. Kiedy weszłam do środka zauważyłam mamę i przyjemny zapach dochodzący z kuchni. Zaciekawiona, dzisiejszym daniem poszłam do kuchni.

            - A co tak ładnie pachnie? – zapytałam, przytulając mamę.

            - Spaghetti. Chyba będziesz jadła. Mam rację? – odpowiedziała, mieszając łyżką sos.

            - Oczywiście – powiedziałam, wychodząc z kuchni, dodając. – Wychodzę dzisiaj. – krzyknęłam.

            - Gdzie? Z kim? O której? – obudził się w niej instynkt nadopiekuńczej matki.

            - Do kina. Z kolegą i o 19.

       Nie chciałam jej okłamywać, że idę gdzieś z Erin. Wolałam powiedzieć prawdę i być spokojna.

            - Z kolegą powiadasz? Chyba nie z tym, którym uciekłaś z lekcji, bo jeśli tak to od razu mówię, że cię nigdzie nie puszczę – ostrzegła, wsypując makaron do garczka, pełnego gorącej wody.

            - No co ty! Z nim jest już zakończony rozdział, z innym kolegą. Jest naprawdę miły i słodki. Może kiedyś go poznasz – oznajmiłam, bawiąc się kosmykami włosów.

            - Masz wrócić przed dziesiątą! Zrozumiano? – zaśmiała się, podając jedzenie na talerz.

            - Jasne, kapitanie! – odpowiedziałam, wstając z kanapy i ruszając z powrotem do kuchni.

       Obiad wyglądał naprawdę przepysznie. Mogłabym go jeść oczami.  Wzięłam do ręki widelec i zaczęłam nim kręcić pośród długich makaronów. Podczas posiłku nie obyło się bez pytań dotyczących szkoły, ocen i wszystkie z tym związanym. Mama bardzo przejmowała się moimi ocenami, twierdziła, że jak będę się lepiej uczyć w przyszłości znajdę sobie lepiej płatny zawód niż ona. Może i to była prawda, ale jej zawód i tak pozwala nam żyć wystarczająco. Nie potrzebuję życia w luksusie, ważne żebym nie chodziła głodna, bo przecież też nie wszystkich na to stać.

       Po skończonym jedzeniu stwierdziłam, że pójdę teraz zrobić zadanie, by potem nie musieć się nim przejmować i korzystać z wolnego czasu. Weszłam po schodach, pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi prowadzące do mojego pokoju. Usiadłam na brzegu łóżka i rozsunęłam plecak, wyciągając z niego książki. Otworzyłam pierwszy zeszyt i powoli zaczęłam rozwiązywać zadania.

Perspektywa Harry’ego

            - Musimy obmówić sprawy bieżące. Pierwszą z nich jest coroczna wojna gangów, która powoli się zbliża, chcą wygrać musimy skombinować więcej broni oraz ludzi. Jest nas za mało, z tego co słyszałem tamci mają około dziesięciu nowych, co znaczy, że jesteśmy w tyle – opowiedziałem nowe wiadomości, których zdołałem się dowiedzieć, dzięki naszemu współpracownikowi.

            - Broń zdobędzie się spokojnie, gorzej z ludźmi - powiedział Zayn, przeczesując włosy.

       W tych miesiącach mamy mało czasu, a tak dużo do zrobienia. Musimy wziąć się w garść, żeby wygrać tą wojnę. W poprzednich latach wygrywaliśmy z niewielkimi przeszkodami, ponieważ jeszcze żył przywódca – mój ojciec. Teraz cała odpowiedzialność spadła na mnie. Jeszcze mam tą laskę na głowie. Co prawda mogłem już dawno ją zabić i mieć jeden problem z głowy, ale chciałem się z nią trochę pobawić i nie spocznę dopóki ta zabawa nie skończy się tragicznie dla niej...

            - Jako zwycięzcy z tamtego roku mamy prawo wybrać miejsce bitwy – dodał Liam.

            - Co powiecie na jakąś starą fabrykę? – zapytał kolejny.

            - Nie, to zbyt oczywiste. Trzeba coś trudniejszego. Tylko Londyn to takie zadupie, którym nie ma żadnego przydatnego miejsca, więc zostaje jedynie fabryka – odpowiedziałem.

            - Czekaj, skoro my wybieramy miejsce to oni...nagrodę! – przypomniał sobie Niall.

            - O, czyli mamy jeszcze więcej problemów niż myślałem!

       Wtedy miałem ochotę wyjść z mieszkania i pozastrzelać wszystkich wokół. Nagrodę wybierają oni... No świetnie. Wydaje się normalne, ale nagrodą nie może być jeden pistolet, tylko coś o wiele cenniejszego. Jeśli wybiorą pieniądze to każdy gang musi przygotować je i w razie przegranej oddaje je wygranemu. Nie wiadomo, kiedy powiedzą jaka będzie nagroda. Mam nadzieję, że jak najszybciej, bo jeśli wymyślą coś nie realnego, to trzeba będzie załatwić.

            - Kiedy to jest dokładniej? – wstałem z krzesła i zacząłem nerwowo przemierzać pokój.

            - Za dwa lub trzy miesiące – usłyszałem.

            - Dobra, Zayn i Liam załatwiają broń. Louis z Niallem ludzi do pomocy, macie mało czasu ,więc streszczać się!  Ja muszę wymyślić miejsce i dowiedzieć się o nagrodzie.

            - A ja? Co mam zrobić? Jakie zadanie mam do wypełnienia?– krzyknął Luke.

            - Nie wkurwiaj mnie! Jeśli uda ci się, zrobisz największą robotę.

       Zbliżała się 18.30, co znaczyło, że mam niecałe pół godziny przygotowań. Kiedy byłem w połowie drogi do pokoju znów odezwał się Luke.

            - Idziesz spotkać się z Scarlett. Prawda?

            - A nawet jeśli to co. Zazdrosny jesteś?

            - Daj jej spokój, rozumiesz? Ona jest inna, nie zasługuje na to, co chcesz jej zrobić. Niczym nie zawiniła, przecież to nie ona zabiła twojego ojca, to nie jej wina.

            - Dobrze słyszę? Bronisz jej? Tylko mi nie mów, że się w niej zabujałeś! – powiedziałem, próbując nie wybuchnąć śmiechem.

            - Nie, ale to jest sprawiedliwe wobec niej...

        Szczerze, zdziwiło mnie jego zachowanie. Jakby nie był sobą, ta dziewczyna musiała nie źle zawrócić w głowie skoro tak pierdoli.

            - Życie jest niesprawiedliwe... – odpowiedziałem, odwracając się.
____________________________

I jest piąty!
Komentarze idą w górę, co mnie niesamowicie cieszy i mam nadzieję, że pójdą jeszcze wyżej :D
Jak zwykle zapraszam do zakładki ‘Informowani’, jeśli chcecie jeszcze szybciej dowiadywać się o nowych rozdziałach.
Jeśli chciałbyś zaobserwować bloga - uczyń to, bądź 13 osobą i potem następną...

Bardzo proszę pod tym rozdziałem pozostawić komentarz, chciałbym wiedzieć czy jest sens kontynuowania tego ff. Dla was to kilka minut, a dla mnie ogromna motywacja.
Przeczytałaś – Skomentuj :)